Fulldome.pl

Blog o planetariach i technologii fulldome

Historia Planetarium Podbój Polskich Planetariów

Podbój Polskich Planetariów – etap 1

Podbój Polskich Planetariów odbywał się w latach 2007-2011, a opisy kolejnych etapów powstawały na bieżąco i nie były później aktualizowane. Z tego powodu część informacji, zwłaszcza technicznych, może być nieaktualna. Nie umniejsza to jednak moim zdaniem ich wartości merytorycznej i historycznej.

Jednocześnie chciałbym jasno powiedzieć, że wszelkie opinie i uwagi wyrażone w tekście – pozytywne i negatywne – są moimi prywatnymi ocenami i nie mogą być traktowane jako wspólne zdanie wszystkich uczestników Podboju.

Przygodę czas rozpocząć!

W pierwszym etapie PPP udział wzięli: Marta (z Kostrzyna, obecnie z Poznania), Janek (z Torunia, obecnie z Poznania), Maciek (z Wrocławia), Olek (z Rudy Śląskiej, obecnie z Wałbrzycha), Radek (z Grudziądza, obecnie z Kalisza), moja żona Monika (z Kutna, obecnie z Wrocławia) oraz ja (ze Świebodzic, obecnie z Wrocławia). Późnym wieczorem 16 listopada wystartowaliśmy z Wrocławia, z wyjątkiem Marty i Janka, którzy dołączyli do nas w Poznaniu.

Olsztyn

Nasza podróż prowadziła w pierwszej kolejności do Olsztyna, w którym wylądowaliśmy w sobotni poranek. Miotały nami obawy, że będziemy zmuszeni obejrzeć nieśmiertelny Seans inauguracyjny, obecny w olsztyńskim planetarium od grubo ponad trzydziestu lat, będący swego rodzaju taśmą demo tej placówki. Nasza radość nie miała granic, gdy okazało się, że załapiemy się na przeznaczony dla dzieci seans Opowiastki Księżyca i Gwiazdki.

Bardzo nam się spodobało i wykonanie, i treść, jednakże również na tym seansie odcisnęła swe piętno szkoła chorzowsko-olsztyńska. Według niej w jednym seansie należy zmieścić maksimum informacji i zaprezentować jak najwięcej możliwości planetaryjnej aparatury (na tym między innymi polegał wspomniany Seans inauguracyjny). Takie podejście skutkuje niestety natłokiem informacji, czasami zbędnych, i może zmęczyć widza szukającego odpoczynku i rozrywki.

W dobie Internetu, cyfrowych telefonów komórkowych o możliwościach dorównujących komputerom, konsol wideo, setek kanałów telewizyjnych dostępnych na wyciągnięcie ręki (lub pilota) i innych środków przekazu audiowizualnego, planetarium publiczne (czyli takie, którego grupą docelową jest tzw. przeciętny obywatel), coraz częściej staje się miejscem, od którego widz niekoniecznie oczekuje akademickiej wiedzy i wykładu. Zamiast tego chciałby być zaskoczony całą gamą efektów specjalnych, laserowych projekcji czy realistycznych animacji wyświetlanych na całej kopule z towarzyszącymi efektami dźwiękowymi i wciągającą muzyką.

Słusznie czy niesłusznie, jeśli planetaria nie chcą stać się reliktem historii, muszą dostosować się do rynku i widza. Jako astronomowi z zamiłowania i wykształcenia, a zatem w pewnym sensie człowiekowi nauki trudno mi jest pogodzić się z tym, że publiczność łaknie łatwej rozrywki zamiast trudnych, zbędnych wiadomości o Wszechświecie, w którym zanurzony jest nasz wspólny dom. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że nie można sobie pozwolić na przerost formy nad treścią. Nie wolno dopuścić do tego, by planetarium stało się kolejnym centrum taniej i łatwej rozrywki. Informację, która ma zostać przekazana publiczności, należy wobec tego przemycić w atrakcyjnej oprawie – byle nie kosztem jakości tego przekazu. Największą sztuką jest osiągnięcie kompromisu, w wyniku którego widz wyjdzie z planetarium zadowolony i z entuzjazmem będzie opowiadał o seansie swoim znajomym, zachęcając ich do odwiedzenia placówki, a osoba przygotowująca seans od strony merytorycznej nie będzie miała kaca moralnego spowodowanego uczynieniem z planetarium kolejnego pospolitego kina – tyle że z półkulistym ekranem.

Oczywiście nie jest to zadanie trywialne – widzowie są w różnym wieku, reprezentują różne profesje, warstwy społeczne, rozmaite nastawienie do życia, niejednakowy poziom rozwoju intelektualnego i wrażliwości oraz mnóstwo innych cech – mierzalnych i niemierzalnych. Niemożliwe jest trafienie z seansem do każdego – wśród setek zadowolonych na pewno trafi się ktoś, dla kogo muzyka była za głośna lub zbyt monotonna, informacji było zbyt dużo lub zbyt mało, przekazywane treści były trudne do zrozumienia albo za bardzo uproszczone – i tak dalej…

Wracając do samego planetarium: kilka miesięcy wcześniej w budynku zakończył się remont. Poprzedni wystrój sali projekcyjnej pochodził bodajże z lat siedemdziesiątych, gdy planetarium powstawało. Teraz sala prezentuje się o niebo lepiej. Jasny wystrój ścian i rysunki dzieci na ścianach przy wejściu na salę wprowadzają widza w przyjazny, uspokajający nastrój. Nowe fotele o współczesnym wzornictwie i łagodnych liniach są wygodne i pozwalają na wyprostowanie nóg. Ilość miejsc zmniejszyła się, ale dzięki powiększeniu przestrzeni między rzędami wydaje się, że sala projekcyjna urosła; wchodząc do niej ma się wrażenie przebywania na rozległej przestrzeni (należy pamiętać, że sama kopuła ma 15 metrów średnicy!). Niebo wyświetlane na takiej kopule pozwala na oddech pełną piersią, przy niewielkim zaangażowaniu wyobraźni można zapomnieć, że gwiazdy nad głową nie są prawdziwe. Jednym słowem: zmiany wyraźnie wychodzą olsztyńskiemu planetarium na dobre.

Oby tak dalej!

Po seansie przyszedł czas na pamiątkowe zdjęcia przy głównym projektorze pod okiem sympatycznej pani z obsługi, z którą ucięliśmy sobie krótką pogawędkę. Wystawę meteorytów zdążyliśmy obejrzeć przed rozpoczęciem seansu, zatem po kolejnych fotografiach przed budynkiem planetarium nasze żołądki przypomniały o swoich potrzebach. Śniadanie zjedliśmy w centrum handlowym Alfa, oddalonym o kilka minut spaceru od planetarium. Na zwiedzenie obserwatorium nie pozwalał nasz napięty program; poza tym obserwatorium przechodziło w listopadzie generalny remont i było zamknięte dla gości.

Grudziądz

Kolejnym przystankiem na naszej liście był Grudziądz. Dzięki uprzejmości wieloletniej opiekunki tej placówki, p. Małgorzaty Śróbki-Kubiak, planetarium otworzyło dla nas swoje podwoje w sobotni wieczór. Niemała w tym zasługa Radka, który w tym właśnie przybytku wiedzy zdobywał swoje pierwsze astronomiczne szlify.

Planetarium grudziądzkie jest pierwszym na naszej liście planetarium szkolnym i jednocześnie najstarszą tego rodzaju placówką w Polsce. Warto wspomnieć, że dysponuje niemal identyczną aparaturą jak ta, która znajduje się we Fromborku – przynajmniej jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny. Jak wyjaśnił mi Bartek Dąbrowski – do niedawna kierownik placówki – wnętrze (elektronika) głównego projektora różni się od fromborskiego. Zastosowano w nim m.in. silniki krokowe, a planetarium jest przystosowane do sterowania komputerowego.

Planetarium i obserwatorium są usytuowane na ostatnim piętrze i dachu Zespołu Szkół Chemiczno-Elektrycznych. Placówka posiada również dużą salę seminaryjną, na której od ćwierć wieku z górą odbywają się Ogólnopolskie Młodzieżowe Seminaria Astronomiczne – spotkania interesującej się astronomią młodzieży gimnazjalnej i ze szkół średnich. Młodzi ludzie wygłaszają referaty oparte na własnych obserwacjach lub dywagacjach teoretycznych, oceniane przez jury złożone z zawodowych astronomów.

Planetarium jest niewielkie – kopuła ma około sześciu metrów średnicy (we Fromborku, przy tej samej aparaturze, jest o dwa metry większa). W założeniu powinna się w niej zmieścić klasa o przeciętnej liczebności, bowiem właśnie z myślą o uczniach grudziądzkich szkół stworzono tę placówkę. Lekcje można prowadzić posiłkując się seansami nagranymi wcześniej, a także na żywo, w zwięzły sposób pokazując to, co na okrojonych do minimum z elementów astronomii lekcjach przyrody i fizyki trudno jest wyjaśnić machając rękami czy kreśląc linie na tablicy.

Korytarz i klatka schodowa planetarium pełnią nie tylko funkcję komunikacyjną. Zawieszone na ścianach i wystawione w gablotach rysunki, obrazy, zdjęcia i wykresy wskazują, że planetarium świetnie spełnia powierzone mu zadania: edukacji, rozwijania wyobraźni i pogłębiania zainteresowań uczniów uczestniczących w zajęciach koła astronomicznego. Obserwatorium i będące na jego wyposażeniu instrumenty umożliwiają młodym ludziom samodzielne zajrzenie w głąb Kosmosu.

Toruń

Wieczór i noc spędziliśmy w grudziądzkim mieszkaniu rodziców Radka, którzy na ten czas oddali nam swoje cztery kąty do wyłącznej dyspozycji. O poranku, zostawiając mieszkanie w nienagannym porządku, skierowaliśmy swoje kroki na stację kolejową, by pociągiem dostać się do ostatniego celu pierwszego etapu Podboju – Torunia.

Po wymianie korespondencji z p. Krzysztofem Semrau byliśmy pewni, że w toruńskim planetarium będziemy mile przyjęci. I rzeczywiście: w kasie czekały na nas odłożone bilety na miejsca o zaszczytnie niskich numerach, tuż obok pulpitu sterowniczego (najlepsze miejsca w każdym planetarium) oraz upominki w postaci zakładek do książek. Czas przed seansem spędziliśmy w Orbitarium, w którym spokojny nastrój wprowadzała idealnie dopasowana do czasu przewidzianego na zabawę i naukę (45 minut) oceaniczna suita Jean Michel Jarre’a z albumu Waiting for Cousteau.

Orbitarium

Orbitarium jest niezwykłym miejscem na mapie polskich atrakcji naukowych. Nie można tego miejsca nazwać muzeum, ponieważ wymawiając to słowo polski widz oczami wyobraźni widzi zakurzone gabloty, podłogę z linoleum lub podniszczonego parkietu, filcowe kapcie, tabliczki Zakaz fotografowania, Zakaz dotykania eksponatów, Uprasza się o ciszę i panie groźnie łypiące na oglądających znad robótki ręcznej lub gazety. Lepiej użyć określenia komnata tajemnic, sala eksperymentów lub pokój pełen niespodzianek.

W dawnej sali seminaryjnej wita zwiedzających podwieszony pod sufitem olbrzymi model orbitującego wokół Saturna pojazdu kosmicznego Cassini, będący centralnym obiektem ekspozycji. Konsole sterujące różnymi elementami wielkiego pojazdu są rozmieszczone wokół niecki wypełnionej piaskiem, imitującej powierzchnię Tytana – największego księżyca Saturna. Przyciskając odpowiednie klawisze można uruchomić silnik główny, silniczki sterujące, podświetlić antenę główną i pomocniczą sondy, dowiedzieć się, w którym miejscu jej pękatego brzucha znajdują się ogniwa zasilające…

Radość z samodzielnego poznawania praw przyrody mają nie tylko dzieci, ale i towarzyszący im dorośli. Przez umieszczone po przeciwnych stronach sali i skierowane ku sobie czasze można porozmawiać prawie szeptem, słysząc się tak, jak gdyby rozmówcy stali obok siebie dzięki ogniskowaniu przez nie fal akustycznych. W wysokiej szklanej kolumnie można wyprodukować własne miniaturowe tornado. Obserwując obracającą się kulę wypełnioną płynnym mydłem można na własne oczy przekonać się, jak powstają długie na dziesiątki tysięcy kilometrów pasy barwnych wirów na gazowych planetach-olbrzymach Układu Słonecznego: Jowiszu, Saturnie, Neptunie i Uranie. Posługując się ponad stumetrową rurą można usłyszeć swój opóźniony głos. Pomysłowe wagi pozwalają sprawdzić, ile każdy z nas ważyłby na różnych ciałach niebieskich oraz na własną rękę (dosłownie!) przekonać się, że waga nie jest tym samym co masa. Wysiłek włożony w ręczne pompowanie powietrza zaowocuje widokiem sondy kosmicznej zgniatanej przez ciśnienie panującej w gęstej planetarnej atmosferze. Wiele radości, szczególnie najmłodszym widzom, dostarczy kula plazmowa i możliwość stworzenia własnej chmury. Jednym słowem: rewelacja.

Kosmos w hallu

Oczekiwanie na seans można urozmaicić oglądając długą na kilka metrów ekspozycję, zajmującą całą ścianę. Zaaranżowano ją w sposób przypominający Panoramę Racławicką we Wrocławiu – na pierwszym planie modele sond kosmicznych podwieszone pod sufitem i łazików księżycowych, a w tle zdjęcia nieba i ciał Układu Słonecznego.

Wrażenia z seansu

Pomysł Torunia na treść i formę seansów jest tak odmienny od pozostałych polskich planetariów (a przynajmniej był w chwili, gdy gwiazdy po raz pierwszy rozświetliły sztuczne toruńskie niebo), że śmiało można mówić o szkole toruńskiej. Ryk silników startującej rakiety wbija widzów w fotele i nie pozostawia wątpliwości co do tego, że rozpoczynająca się właśnie podróż nie będzie spokojnym spacerem pod letnim niebem. Przecież lecimy na Saturna! Lądowanie na Tytanie – pokrytym gęstymi chmurami azotu największym księżycu Układu Słonecznego – i przelot wokół tego udzielnego władcy peryferyjnych obszarów Układu Słonecznego jest niezapomnianym przeżyciem. Uczestnicząc w tym wydarzeniu czułem się jak David Bowman, bohater powieści sir Arthura C. Clarke’a 2001: Odyseja kosmiczna (cytat w przekładzie Jędrzeja Polaka):

Odkrywca skręcał w stronę Saturna. Słońce powoli opadało w kierunku łuków pierścieni, które teraz stały się wysmukłym, srebrnym mostem spinającym całe niebo. Materia pierścieni była zbyt rozrzedzona, aby przesłonić Słońce, jednak miriady kryształków rozpraszały i załamywały jego promienie w oślepiających błyskach(…) Chwilę później statek znalazł się w cieniu Saturna, zbliżając się na najmniejszą odległość do nocnej strony planety. Ponad Odkrywcą świeciły gwiazdy i pierścienie, poniżej leżał słabo widoczny ocean chmur(…) Kontakt z Ziemią został przerwany.

Niekiedy słyszę słowo show dla określenia tamtejszych seansów. Czy może ono brzmieć obraźliwie w uszach ludzi, którzy owe widowiska tworzą i prowadzą? Zapewne tak, jeśli oglądający uzna, że tylko porządnie nasycone akademicką wiedzą i dostojne seanse są solą planetarium. Z pewnością nie, jeśli uznamy, że planetarium nie jest miejscem wyłącznie dla jajogłowych, i że naukę można przekazywać nie tylko w formie nudnych wykładów i prawie statycznego nieba. Toruń ma chyba najbogatsze wyposażenie dodatkowe wśród polskich planetariów i umiejętnie je wykorzystuje.

Poza tym toruńska placówka jest jedyną samodzielną jednostką tego typu w Polsce, utrzymuje się sama i sama może wpływać na prezentowane przez siebie treści. Jeśli komuś nie odpowiadają wielomiesięczne podróże przez mroźną pustkę Kosmosu i wgniatające w fotel przeciążenia, zawsze może udać się pod niebo Azji Mniejszej i spokojnie, czasem nawet filozoficznie podumać nad naturą gwiazdy betlejemskiej. Szanując prawo każdego człowieka do krytyki i własnego zdania wyrażam swoje: Toruń jest gwiazdą pierwszej wielkości pośród polskich przybytków popularyzacji nauki. Chylę czoła!

Czas się pożegnać

Po wyjściu z planetarium skierowaliśmy się do pobliskiej pizzeri, a z niej wprost na dworzec kolejowy Toruń Wschodni. Po wspólnej podróży aż do Poznania pożegnaliśmy Martę, Janka i Radka, podróż kontynuując w czwórkę. We Wrocławiu, po dwugodzinnym łagodnym hamowaniu Monika i ja pożegnaliśmy Olka jadącego do Wałbrzycha i pierwszy etap Podboju Polskich Planetariów uznaliśmy za zakończony.

Plany na przyszłość

Kolejny marcowy etap to Chorzów, Częstochowa i prawdopodobnie Kraków. Do zobaczenia na szlaku sztucznego nieba!

Podziękowania

Dziękuję w imieniu swoim i kolegów p. Małgorzacie Śróbce-Kubiak z planetarium w Grudziądzu oraz p. Krzysztofowi Semrau z planetarium w Toruniu za miłe przyjęcie i pomoc. Jednocześnie zapraszam na strony WWW wszystkich trzech planetariów: w Olsztynie, w Grudziądzu oraz w Toruniu.

Post scriptum

PS. W lutym 2009 roku udało mi się dotrzeć do specjalnego, poświęconego planetarium w Chorzowie, numeru Uranii z sierpnia 1975 r. Po jego lekturze staje się jasne, dlaczego pierwsze duże polskie planetaria (Chorzów i Olsztyn) przyjęły taką, a nie inną formułę przekazu – coś, co na swój użytek nazwałem szkołą chorzowsko-olsztyńską. Zainteresowanych zapraszam do lektury.

Oryginalna wersja tekstu (stan na 16.02.2009) znajduje się pod tym adresem.

Więcej zdjęć w serwisie Flickr.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *